|
|||
|
Pewnego
deszczowego wieczoru 7 listopada 1939 roku,
kilku funkcjonariuszy Gestapo przyszło do skromnej siedziby przy
włocławskiej ulicy
Piusa XI, zwaną przez Niemców Lilienstrasse. Po otrzymaniu
przez biskupa
Michała Kozala oświadczenia, że poprzednie aresztowania księży były
pomyłką
nikt z duchownych nie domyślił się, co znaczą te zapewnienia. Pomimo
wszystko,
sufragan domyślał się, że jako dostojnik kościelny musiał prędzej czy
później
zostać uwięziony. Miał on już wcześniej przygotowaną walizeczkę z_niezbędnymi
rzeczami na wypadek aresztowania. Gospodyni biskupa włożyła nieco
żywności do
skromnego bagażu i_był już on
gotowy do wyjazdu – wyjazdu bez powrotu,
niestety. Michał Kozal
spodziewał się, jak wyglądać będą jego
późniejsze losy. Przypomniał sobie – zupełnie jak
tuż przed dramatycznym
zatonięciem – całą swoją przeszłość w_przyspieszonym
tempie. Naukę w szkole
realnej, coroczne świadectwo najlepszych wyników i
pracowitości, wystawiane
jemu – cichemu, zamkniętemu w sobie, ale pilnemu Polakowi
przez niemieckich,
pedantycznych i uprzedzonych dyrektorów; aktywne życie
religijne, udział w
tajnych organizacjach, nauczających języka polskiego,
później odkrycie w_sobie
powołania do stanu duchownego, rzetelna edukacja w Seminarium Duchownym
oraz
nauczanie innych kleryków. W każdym z tych etapów
jego główną towarzyszką była
modlitwa. Jednak biskup nie tracił opanowania i świadomości biskupiej.
Kiedy
aresztujący go oficer nagle urągliwie i ironicznie położył mu rękę na
ramieniu,
Kozal swoją czystą niemiecczyzną stwierdził w spokoju, że dopiero w
więzieniu
będą mogli z nim robić, co im się żywnie podoba. Stamtąd wywieziono go wraz z całą kolumną innych duchownych do kaplicy więziennej, a_następnie w starym, pocysterskim klasztorze w miejscowości Ląd. Przebywał tam wraz z_innymi ponad 10 miesięcy, a towarzyszyły im ciągłe szykany ze strony Niemców – hałasowanie, walenie w drzwi, przeszkadzanie w modlitwie. Pomimo tego, organizowano nabożeństwa i liczna grupa kleryków i profesorów zdecydowała się na kontynuację zajęć seminaryjnych. W czasie
pobytu w tamtym miejscu nad Wartą Kozal był nie tylko organizatorem
wszelkich działań kościelnych, ale także przywódcą duchowym
wszystkich
więźniów. Wielokrotnie podkreślał oddanie Bogu i decyzję, że
sam dobrowolnie
stamtąd nie wyjedzie: „Bo jak nie ulękłem się bomb i
pocisków, a potem innych
rzeczy, tak i teraz dobrowolnie nie pójdę. W_ręce Boże
złożyłem losy swojego
życia i z tym bardzo mi dobrze.” Na początku
września 1940 roku Gestapo wywiozło
większość uwięzionych księży do obozu koncentracyjnego. Pozostał tylko
biskup
oraz siedmiu kapłanów i jeden diakon. Klasztor zajęło
wojsko, a pozostała w nim
dziewiątka stała się wyjątkowo złośliwych przedmiotem drwin żołnierzy.
Pewnego
grudniowego dnia, z powodu wyczerpania psychicznego zmarła jedna z
pozostawionych tam osób – ksiądz Broniarczyk.
Obrzędom żałobnym przewodniczył
Kozal. Żyli tam pogrążeniu w smutku i żalu aż do pamiętnej nocy 3
kwietnia
1941. Wtedy to wywleczono ich z łóżek do niemieckich
wozów w kolorze ciemnej
zieleni i wyjechano w_nieznanym
kierunku. Oni jednak wiedzieli, gdzie są
kierowani – w stronę śmierci. W nocy z
Wielkiej Środy na Wielki Czwartek
przeniesiono duchownego do Poznania, a_następnie do
Berlina, Halle, Weimaru i
Norymbergii. 25 kwietnia przybyto do ostatniego miejsca pobytu biskupa
Kozala,
Dachau. Był to najstarszy niemiecki obóz koncentracyjny,
zbudowany jeszcze w
1933 roku, na wzór którego tworzono inne.
Szkolono tam przyszłych morderców
Żydów, Słowian i wszelkich przeciwników
hitleryzmu – kadry SS-manów dla
innych „fabryk śmierci”. Z tej „szkoły
okrucieństwa” wyszli późniejsi
komendanci Oświęcimia, Schwarzhuber i Sachsenhausen, skazani w procesie
zbrodniarzy faszystowskich po II Wojnie Światowej. Początkowo
obóz ten był przeznaczony dla
„niewygodnych” obywateli Niemiec. Więziono tam
wiele tysięcy ludzi
kilkudziesięciu narodowości, których skład społeczny był
niezwykle
zróżnicowany, od prostych robotników i
chłopów, przez urzędników, nauczycieli i
lekarzy, bo wykształconych artystów, oficerów,
dyplomatów i biskupów. Biskup już na
wstępie został „przywitany” biciem,
szyderstwem i drwiną. Później przeprowadzono zwyczajowe
formalności:
fotografia, kontrola medyczna i strzyżenie oraz końcowo odebranie
rzeczy
osobistych i przebranie w obozowy pasiak. Po tym wszystkim, Michał
Kozal został
zaprowadzony do bloku 28, tracąc swoją tożsamość i stając się numerem
24544. Po trzech
dniach więźniów zwołano na przemówienie
jednego z zastępców komendanta: „Społeczeństwo
niemieckie wyparło się was,
postawiło was poza nawiasem życia. Jesteście w Dachau, gdzie najmłodszy
rekrut
będzie waszym przełożonym i to jemu musicie oddawać honory wojskowe.
Jesteście
w Dachau – skąd się nie wychodzi.” Polski tłumacz,
Jan Domagała, ostatnie
zdanie przetłumaczył: „ Jesteście w Dachau, skąd można wyjść.
Trzymać się” Te
słowa otuchy nie miały żadnego znaczenia dla Kozala, który
doskonale znał język
niemiecki i w całości zrozumiał tą mowę. Obozowa
rzeczywistość była szokująca: codzienne
„usługiwanie przy stołach Niemców”
– bieganie z 80-kilogramowymi kotłami z
jedzeniem na odległość 600m, ścielenie łóżek na kształt
prostopadłościanu i
perfekcyjne polerowanie sztućców pod groźbą pobicia,
czołganie się w błocie,
długodystansowe marsze, śpiewanie niemieckich pieśni pochwalnych. Nie
wywoływało to jednak u Polaków jakiegokolwiek zatracenia
godności osobistej czy
narodowej. Gdy pewnego dnia odbył się tak zwany „apel
pokusy”, który był
obietnicą uzyskania licznych przywilejów w zamian za
podpisanie się na listę narodowości
niemieckiej, żaden z księży nie zdecydował się na zapisanie swojego
nazwiska. Jednak
pewnego dnia spotkała Kozala ogromna radość. 13 sierpnia 1941 roku, w
drugą
rocznicę święceń biskupich więźniowie wyprosili u władz możliwość
odprawienia
przez duchownego Mszy świętej. Wywołało to u biskupa bardzo pozytywne
zdziwienie – mógł po raz pierwszy od czasu pobytu
w Lądzie odprawić Mszę.
Niestety, była ona ostatnią Mszą w życiu Michała Kozala. Zadowolenie
udzieliło
się również współwięźniom, a nawet nieprzyjemnemu
zwykle sztubowemu, który
ofiarował mu w czasie obiadu dodatkową porcję jedzenia. Biskup, znany
ze swojej
ofiarności, jak zawsze przekazał ją jednemu z_alumnów. Po kilku
miesiącach rozpoczął się okres szczególnego
dręczenia duchownych polskich. Kozal, jako biskup (o czym wiedzieli
wszyscy
dowodzący w Dachau) był szczególnie sadystycznie traktowany.
Każdego dnia
ciężko raniono go, szydzono i obrzucano obraźliwymi wyzwiskami i
obelgami. Przy
pracach, często wyciągano go z szeregu, by dać mu cięższą taczkę lub
większy
kilof. Pomimo to, biskup Kozal nigdy nie denerwował się, nie złorzeczył
ani tym
bardziej nie skarżył się na swoją niedolę. Zawsze zachowywał
spokój i_milczenie, a
nawet uśmiech, co jeszcze bardziej rozwścieczało dręczycieli.
Oprócz
tego szczególnie uciążliwy i upokarzający był obowiązek
wystawania przy bramie
obozu w czasie różnych delegacji. Istniał taki zwyczaj, że
przy odwiedzinach
wysokiej rangi urzędników czy dziennikarzy, przedstawiano
czterech
najważniejszych więźniów jako „osobliwości
obozu”, wśród których zawsze był
biskup. Ludzi tych oglądano niczym zwierzęta w ogrodzie zoologicznym i
zadawano
różnorakie pytania, na które zawsze musieli
odpowiadać pozytywnie. Ogromną
troską Kozala był też los kapłanów, za których
czuł się szczególnie
odpowiedzialny. Niezwykle cierpiał na widok bitych i poniewieranych
księży,
nieraz wstawiał się za nimi u blokowych, a zawsze w modlitwie. Biskup
bynajmniej nie zaprzestał ciągłych refleksji i rozmów z
Bogiem podczas pobytu w
Dachau. Dawały mu one wielki potencjał wewnętrznego opanowania i siły.
Swoje
cierpienia traktował jako ofiarę za Kościół i_Ojczyznę.
Nigdy nie unikał
krytycznych sytuacji, był ze swoim losem w pełni pogodzony. W_obozie często
mawiał do swoich wychowanków: „Pamiętacie nasze
piątkowe drogi krzyżowe. Tam
wam przewodziłem w sutannie, w komży i stule. Dziś tu przewodniczę wam
w
pasiaku. To cała różnica. Trzeba byśmy to specjalnie
przeżyli. Bóg ma specjalne
zamiary.” Słowa te w pełni oddają jego stosunek do tego, co
spotkał na swej życiowej
drodze. Traktował ten obóz jako drogę krzyżową,
współudział w męce Chrystusa. Po wielu
miesiącach również jego droga powoli zaczęła
dobiegać końca. Na skutek licznych uderzeń kijem w głowę na w styczniu
1943
roku rozwinęło się zapalenie ucha wewnętrznego. Poza tym
ogólne wycieńczenie
organizmu również było ogromne. Nie pomagały już opatrunki
robione przez
współwięźniów, a do żadnych leków nie
było dostępu. Rozpowszechniła się też
epidemia tyfusu. Ciężko chorego, chwilami tracącego przytomność biskupa
opieką
otoczyli najbliżsi kapłani. Ksiądz Adrzyński, ojciec duchowny
Seminarium w_Gnieźnie,
wyspowiadał go i udzielił wiatyku. Wtedy dotarła do więźniów
nowina o
klęsce stalingradzkiej. Podzielili się tą wiadomością z Kozalem,
który odrzekł
na to: „Jutrzenka wolności świta już. Nie jestem wam
potrzebny.” Wkrótce też
omdlał i odniesiono go do rewiru obozowego, skąd nie wrócił.
Niektórzy
świadkowie tamtej sceny twierdzili, że podano tam biskupowi śmiertelny
zastrzyk. Choć wiadomo, że wielu pielęgniarzy z_obozowej izby
chorych
uśmiercało więzionych zastrzykami z fenolu czy benzyny, nie da się
jednoznacznie określić czy było tak też w przypadku biskupa Kozala. Wielu
towarzyszy biskupa z obozu zadawało sobie
pytanie, czy Stolica Apostolska wiedziała o więzieniu Kozala. Dziś
wiadomo już,
że Watykan był świadom tego faktu i dokładał wszelkich starań, aby
wydostać go
z Dachau. Strona niemiecka odpowiedziała: „prowadził aktywną
politykę
antyniemiecką, co jest wyraźnym powodem, aby go umieścić w obozie
koncentracyjnym.” Pamięć o
biskupie sufraganie Michale Kozalu wciąż jest
żywa. Jego męczeństwo, oddanie Bogu i złożenie ofiary z życia uwiecznia
fakt
beatyfikacji w 1964 i ogłoszenia go patronem Włocławka. Jego
wstawiennictwu
przypisywane są liczne łaski, między innymi cudowne uzdrowienia
poważnie
chorych. Wciąż jego kult szerzą potomkowie wychowanków i_współwięźniów
biskupa,
nie tylko w Polsce, ale i w Europie, zwłaszcza w Austrii.
Również literaturze
jest on często wspominany. Zaraz po wojnie ukazały się liczne artykuły z_relacjami
towarzyszy Kozala z Dachau. Na uwagę zasługuje książka P. Lentza
„Christus In Dachau”. Od lat 50. można zauważyć
wyraźny wzrost historiografii
Sługi Bożego. Michał Kozal
był człowiekiem pobożnym, pracowitym i
niezwykle ambitnym. Jego odwaga, godność, altruizm i przede wszystkim
ogromna
ufność w stosunku do Boga są godne podziwu i naśladowania. Cechowała go
refleksyjna osobowość, był zafascynowany ideami ascetyzmu, męczeństwa i
ofiary.
Już od czasów studiów starał się realizować je we
własnym życiu, a postawa ta
ostatecznie zarysowała się wraz z wkroczeniem do Polski okupanta. Nie
liczyły
się dla niego dobra doczesne, ale te naprawdę wartościowe i wieczne.
Obyśmy my,
w_dzisiejszym
świecie bezwzględności, obojętności i pogoni za dobrami materialnymi
również umieli dostrzec to, co jest naprawdę ważne. |